Considérant sa mère comme un fardeau, le fils l’a envoyée dans la maison de retraite la moins chère. « Nom de jeune fille ? »

Répondu. La maison restera, et vous pourrez venir avec moi. Je… Elle rit de nouveau.

À la montagne. Avec des bûcherons. Vadim, réveille-toi. Vous êtes un manager efficace, pas un héros du sauvetage.

Votre frère est adulte. Il a choisi lui-même son destin. Laisse-le tranquille. Je ne peux pas.

Il secoua la tête. « Je dois le faire. Ensuite, choisissez”, a-t-elle dit d’une voix glaciale.

Soit moi, soit ta famille folle avec des cadavres dans le placard. Il la regarda, la femme qu’il croyait aimer. Mais maintenant, il voyait un étranger, un étranger. Une personne pour qui sa douleur, ses remords, n’étaient qu’un obstacle agaçant sur le chemin du soulagement.

« Je choisis ma famille », a-t-il dit. Le soir même, Svetlana a fait ses valises et est partie pour sa mère en laissant un message d’adieu. « Quand tu reprends tes esprits, appelle-moi. Mais je ne pense pas pouvoir te pardonner cette humiliation.

Laissé seul dans une immense maison résonnante, Vadim n’éprouvait ni regret ni solitude. Seulement un soulagement. C’était comme s’il s’était débarrassé de ses lourdes chaînes. Il a passé les deux jours suivants à se préparer pour le voyage.

Il acheta des vêtements chauds, des chaussures imperméables, une carte de la Transcarpatie, retira toutes ses économies de la banque, alla voir sa mère et lui fit part de sa décision. Elle n’essaya pas de l’en dissuader, mais elle lui fit tranquillement des provisions pour le voyage et lui fit le signe de la croix dans l’embrasure de la porte. « Trouve-le, mon fils », murmura-t-elle. « Dis-lui que je l’ai toujours attendu. »

Juste avant de partir, il s’est rendu à son bureau et a sorti un vieil album photo poussiéreux d’une longue étagère. Il feuilleta les pages, fixant les visages sur les photographies en noir et blanc. Le voici, un petit garçon, assis dans les bras de son père. Une roue avec une canne à pêche au bord de la rivière.

Les voici, avec leur mère, à la manifestation du 1er mai. Sur la dernière page, il a trouvé une photo qu’il n’avait pas remarquée auparavant. Kola, âgé d’environ dix-neuf ans, est assis avec une guitare parmi ses amis. Marina est à côté de lui.

Ils se regardèrent avec tant de tendresse, d’espoir, que Vadim retint son souffle. Il a soigneusement sorti la photo de l’album et l’a glissée dans la poche intérieure de sa veste. Il ne savait pas ce qui l’attendait. Retrouvera-t-il son frère ?

Et s’il le trouvait, voudrait-il même le voir ? Serait-il capable de mériter le pardon ? Il y avait plus de questions que de réponses. Mais il savait une chose avec certitude : ce voyage n’était pas un voyage ordinaire à l’Ouest.

C’était un voyage sur soi-même, aux racines de la douleur et de la culpabilité. Le chemin de la rédemption. Il est monté dans la voiture, a démarré le moteur et a roulé sur l’autoroute vers l’ouest. Dans le rétroviseur, sa belle maison vide, symbole de son passé, de sa fausse vie, s’effaçait au loin.

Devant Vadim s’étendait l’inconnu, froid, brut, mais réel. Zakarpattia accueillit Vadim avec un ciel bas et gris et un vent perçant. La route, déjà mortelle, après Uzhhorod s’est transformée en un chemin de terre cahoteux, serpentant à travers des forêts et des lacs sans fin. Son SUV urbain fiable a eu du mal à surmonter les nids-de-poule et les bosses.

Vadim conduisait depuis deux jours, s’arrêtant pour la nuit dans des motels au bord de la route. Plus il s’enfonçait dans cette région hostile, plus il se rendait compte de la naïveté de son plan. Le village de Sosnowy Bór s’est avéré n’être que quelques dizaines de maisons en bois éparpillées autour de la scierie. Le temps semblait s’être arrêté ici il y a cinquante ans.

Des clôtures penchées, des squelettes rouillés de vieilles machines, de la fumée s’échappant des cheminées. Vadim a garé sa voiture devant le seul magasin et est entré. Derrière le comptoir était assise une femme âgée dans un épais pull tricoté. « Bonjour », a-t-il dit.

Je cherche un homme, Nikolai Kowal. Il était censé travailler ici il y a de nombreuses années. Forgeron, elle s’efforçait. Je ne me souviens pas de lui.

Nous avons beaucoup de nouvelles personnes ici, beaucoup de chiffre d’affaires. Certains viennent pour la saison, d’autres pour l’année. Il a déjà cinquante ans, ajouta Vadim, sentant son espoir s’évanouir.

Cheveux noirs, grand. La femme secoua la tête. Je ne sais pas. Cela fait vingt-cinq ans que je fais du commerce ici.

J’ai vu des choses différentes. Je ne me souviens pas de quelque chose comme ça. Vadim se promenait dans le village, frappant à toutes les portes, posant des questions à tous ceux qu’il rencontrait. Les réponses étaient toujours les mêmes.

Nous ne savons pas. Nous n’avons pas eu de nouvelles. Peut-être qu’il y en avait, mais qui se souvient de tous ? Le désespoir commençait à nous envahir.

Il a passé une semaine à explorer les villages environnants et les camps de bûcherons. Il leur a montré une photo de Kola, mais les gens ont haussé les épaules. Le jeune visage souriant n’avait rien à voir avec les visages sombres et brûlés par le soleil qu’il avait vus ici. Il était sur le point d’abandonner, lorsque, dans l’un des villages, un vieil homme flétri, aussi vieux qu’un champignon, fixa longuement le tableau et dit soudain :

Wygląda jak on. Wygląda jak Kola Milczący, który mieszka w odległym kordonie. Pustelnik. Od około piętnastu lat.

„Gdzie jest ten kordon? Jest daleko stąd” – machnął ręką starzec. „Jakieś czterdzieści kilometrów leśną drogą. Można tam dojechać tylko ciężarówką Ural”.

Albo pieszo. Tego samego dnia Wadim umówił się z lokalnym kierowcą ciężarówki do transportu drewna, który za wysoką opłatą zgodził się podwieźć go do zjazdu na prawą drogę. Stamtąd, jak powiedział kierowca, wysadzając go w środku gęstego lasu. Do przejechania zostało jeszcze około dziesięciu kilometrów.

Uważaj, żeby się nie zgubić. W okolicy grasują niedźwiedzie. Vadim podążał ledwo widoczną ścieżką, przedzierając się przez gąszcz. Cisza lasu była ogłuszająca, przerywana jedynie jego oddechem i chrzęstem gałęzi pod stopami.

Kilkakrotnie gubił drogę, wracając i sprawdzając kompas. Słońce zaczynało już zachodzić, gdy w końcu zobaczył dym unoszący się nad dachem. Chata stała na brzegu leśnego jeziora. Zbudowana z poczerniałych bali, zdawała się być częścią krajobrazu.

Nieopodal znajdował się stos drewna i mały ogródek warzywny. Na ganku siedział mężczyzna, coś wyrabiając z drewna. Vadim zatrzymał się, wahając się, czy podejść. Serce waliło mu tak mocno, że czuł, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi.

Mężczyzna na ganku był chudy i zgarbiony, z długimi, siwymi włosami spiętymi skórzanym paskiem. Jego twarz, ogorzała i pokryta głębokimi zmarszczkami, była prawie nie do poznania. Ale oczy. Kiedy mężczyzna uniósł głowę, Wadim zobaczył te same oczy, co na zdjęciu.

Poważny, przeszywający, z ukrytym bólem. Kola, wypuścił powietrze. Mężczyzna powoli wstał. Odłożył nóż i kawałek drewna i zrobił krok naprzód.

Stali kilka metrów od siebie, dwaj bracia rozdzieleni trzydziestoma latami milczenia. Wadik… Głos Nikołaja był ochrypły, nieprzyzwyczajony do długich rozmów. „Co ty tu robisz? Ja… ja cię szukałem” – wyjąkał Wadim.

Mikołaj spojrzał na niego bez zdziwienia, bez radości, bez gniewu. W jego spojrzeniu malowało się jedynie niekończące się zmęczenie. Dlaczego? – zapytał. I to proste pytanie zawierało w sobie wszystko.

I uraza, i nieporozumienie, i mur, który zbudował wokół siebie wiele lat temu. „Ja, ja wiem wszystko” – powiedział Wadim łamiącym się głosem. „O wypadku, o więzieniu, o wszystkim. Mama mi powiedziała”.

Coś przemknęło przez twarz Nikołaja na wzmiankę o matce. „Jak się czuje?” zapytał cicho. „Czeka na ciebie” – odpowiedział Wadim. „Czekała przez te wszystkie lata…”

Nikołaj odwrócił się, patrząc na ciemną taflę jeziora. Nie musiała mu tego mówić, powiedział cicho. Zapytałem ją. Nie mogła dłużej milczeć.

Wadim zrobił krok naprzód. „Kolya, wybacz mi. Byłem takim idiotą, takim ślepym, takim samolubnym, że nie rozumiałem. Odejdź, Wadik” – przerwał mu Nikołaj, nie odwracając się.

Nie pasujesz tu. Wróć do swojego życia. Nie mam już tego życia, krzyknął z rozpaczą Wadim. Zostało zbudowane w całości na twoim poświęceniu.

Nie mogę tak dłużej żyć, rozumiesz. Podszedł do brata i stanął obok niego. Zobaczył jego dłonie. Szorstkie, pokryte bliznami i odciskami.

Dłonie robotnika, który całe życie spędził w harówce. A obok nich jego własne, zadbane, z drogim zegarkiem na nadgarstku. Kontrast był tak rażący, tak niesprawiedliwy. „Przyszedłem cię zabrać do domu” – powiedział Wadim.

Do mamy. Nie mam domu, Nikołaj pokręcił głową. Mój dom jest tutaj. Nie.

Twój dom to miejsce, gdzie jesteś kochany i mile widziany. Nikołaj powoli się odwrócił. Spojrzał na młodszego brata długim, badawczym wzrokiem. Zmieniłeś się, powiedział.

Coś się zmieniło w twoich oczach. „Rozumiem wszystko, Kola” – wyszeptał Wadim. Łzy, które powstrzymywał przez całą podróż, teraz napłynęły mu do oczu. On, 47-letni, odnoszący sukcesy mężczyzna, płakał przy starszym bracie, tak jak w dzieciństwie, kiedy zdarł sobie kolano.

Proszę, chodźmy do domu. Dla mamy. Ona długo bez ciebie nie pożyje. Nikołaj milczał.

Spojrzał na szlochającego brata, a lód w jego sercu, gromadzony przez dekady, powoli zaczął topnieć. Przypomniał sobie siedmioletniego chłopca, którego niósł w ramionach, płaczącego z bólu i strachu. I zdał sobie sprawę, że bez względu na to, jak bardzo by się starał, nie mógł przestać być starszym bratem, tym, który zawsze będzie go chronił. Kolejne dni stały się dziwną, wręcz surrealistyczną koegzystencją.

Wadim pozostał w chacie Mikołaja, śpiąc na starym łóżku kozłowym, przykryty skórą renifera. Próbował pomagać bratu w obowiązkach, rąbając drewno, nosząc wodę z jeziora i patrosząc ryby. Jednak jego niezdarne, rozpieszczone ręce, typowe dla miasta, były trudne do opanowania. Siekiera się ślizgała, wiadro wydawało się nieporęczne, a ryba wymykała mu się z palców.

Nikołaj obserwował jego wysiłki w milczeniu, czasem z ledwo dostrzegalnym uśmiechem, ale częściej z tym samym smutkiem w oczach. Prawie się nie odzywali. Słowa wydawały się zbędne, zbędne. Cisza wypełniona była niewypowiedzianymi pytaniami i niewylanymi łzami.

Wieczorami siadali przy piecu, a Wadim rozmawiał. Opowiadał o swoim życiu, karierze, małżeństwie ze Swietłaną, domu. Nie próbował niczego upiększać ani usprawiedliwiać; mówił szczerze, bezlitośnie, analizując własne życie i obnażając jego pustkę i bezsens, by brat mógł to zobaczyć. „Goniłem duchy Koli” – powiedział pewnego wieczoru.

Myślałem, że pieniądze, status i piękna żona to podstawa szczęścia. Ale okazało się, że to tylko blichtr. Nikołaj słuchał bez przerwy, powoli popijając herbatę z żelaznego kubka. Jego milczenie było najlepszym słuchaczem.

Nie oceniał, nie doradzał, po prostu był. Pewnego dnia Wadim znalazł w kącie chaty starą, wysuszoną trzystrunową gitarę. „Ty, ty wciąż grasz?” – zapytał, przypominając sobie, jak Kola był duszą towarzystwa w młodości, śpiewając do gitary piosenki Iwasiuka i Biłozira. „Moje palce nie są już takie jak kiedyś” – odpowiedział Nikołaj, nie odrywając wzroku od pracy.

Il a sculpté une figurine d’ours dans du bois. Et pour qui jouerait-il ? Pour les écureuils. Mais le lendemain, Vadim vit son frère, livré à lui-même, prendre soigneusement sa guitare, toucher les cordes, et des accords calmes et lugubres coulaient de l’instrument.

La percée a eu lieu le cinquième jour. Vadim, essayant en vain de l’allumer dans le poêle, se brûla la main. La douleur était vive et soudaine. Il maudissait et jetait les allumettes.

« Montrez-moi », dit Nikolaï en s’approchant de lui. Il prit sa main dans la sienne et examina la brûlure. Puis il prit dans un tiroir une pommade parfumée au pin et aux herbes et l’appliqua soigneusement sur la peau rougie. Son toucher était doux, même tendre.

« Merci », marmonna Vadim, sentant une boule dans sa gorge. « Rien de tout cela », a répondu Nikolaï. « Tu as toujours été maladroit. » Ils se tenaient si près que Vadim pouvait voir chaque ride sur le visage de son frère, chaque cheveu gris de sa barbe.

« Je me souviens comment tu m’as fait sortir de la forêt quand je me suis cassé le bras », dit Vadim doucement. « Tu as dit alors que tu me protégerais toujours. » Nikolaï détourna le regard. « Je ne pouvais pas », a-t-il dit doucement.

Je ne pouvais pas te protéger de moi-même. Non, Vadim secoua la tête. C’est moi qui n’ai pas pu justifier ton sacrifice. J’ai tout détruit Kola.

Vie. Il sortit de la poche de sa veste une photo dans laquelle Kola et Marina se regardaient. Elle t’attendait, a-t-il dit en tendant la photo à son frère. Le Père Noël a longuement regardé le drap jauni.

Ses lèvres tremblaient. Je ne pouvais pas revenir en arrière, a-t-il chuchoté. Je ne pouvais pas la regarder dans les yeux après tout cela. J’étais sale, brisée.

Pourquoi avait-elle tant besoin de moi ? Elle avait besoin de toi quoi qu’il arrive”, s’est exclamé Vadim. « Elle est toujours seule. Elle travaille comme infirmière dans une maison de retraite.

Exactement au même endroit où j’ai emmené ma mère. Nikolaï le regarda et, pour la première fois, l’horreur brilla dans ses yeux. Qu’est-ce que t’as fait? Et Vadim lui en parla aussi.

De sa trahison ultime. Il n’épargna aucun effort, présentant l’énormité de son acte. Lorsqu’il eut fini, Nikolaï resta silencieux, serrant la photo dans sa main. Puis il se dirigea lentement vers le lit de campagne, en sortit un petit sac à dos et commença à y ranger ses humbles affaires.

« Que fais-tu ? » demanda Vadim, n’en croyant pas ses yeux. « Je me prépare », a répondu Nikolaï. « Vous avez raison. Je me suis caché pendant trop longtemps.

Il était temps de rentrer. À ma mère. Le chemin du retour a été différent. Ils conduisaient la voiture de Vadim, qu’il avait laissée dans le village.

Nikolaï s’assit sur le siège passager, regardant par la fenêtre le paysage qu’il traversait. Il commença à parler. Au début un peu, puis de plus en plus souvent. Il a parlé de sa vie à la montagne, des habitudes des animaux et de la façon dont il a appris à comprendre le langage de la forêt.

Il n’a pas parlé de la prison, des années passées derrière les barreaux. Le sujet était encore tabou. Mais Vadim sentit que la glace s’était brisée. Lorsqu’ils entrèrent dans sa ville natale, Nikolaï se tut.

Il regarda les rues familières qui avaient tant changé au cours des trente dernières années. De nouvelles maisons, des magasins, des panneaux d’affichage. Tout est différent, a-t-il dit doucement. Les mêmes personnes, a répondu Vadim.

Il a arrêté la voiture devant leur ancienne maison. Avant de sortir, il se tourna vers son frère : « Kola, moi ». Puis Nikolaï l’interrompit…

Voir plus sur la page suivante Publicités